wtorek, 28 grudnia 2010

Obecnie blog zawiesił działalność, w związku z tworzeniem nowej strony internetowej o poszerzonym spektrum publicystycznym. Od nowego roku zostanie przeniesiony na nowy adres tym razem w formie profesjonalnej stronki. W ramach drobnego sprostowanie plotek nasza inicjatywa nie miała i nie ma nic wspólnego z Frontem Błyskawicy, którego nazwa dość zbieżna może sprawiać takie wrażenie. Zachęcamy do współpracy. Uwagi, propozycje proszę wysyłać na adres dlaidei@wp.pl

czwartek, 7 października 2010

Cyrkowa nagonka na dopalacze

Cyrkowa nagonka na dopalacze


Od paru dni szumi w mediach o złych środkach zwanych dopalaczami. Nagle okazało się, że przez zażywanie owych dopalaczów można niewesoło skończyć żywot. Wcześniej jakoś o tym nie wspominano a przecież to nie nowość dla światowej opinii. Skoro tak bardzo dziś zagląda się na zachód i małpuje, co się da to, dlaczego nie dostrzeżono, jakie konsekwencje może przynieść dystrybucja dopalaczy.

... Teraz czy to skrucha za błąd jaki popełniono wcześniej dopuszczając do legalnej sprzedaży środki doprowadzające do zaburzonych stanów psychicznych w skrajnych wypadkach do zgonów? Czy może odnaleziono złoty środek na poprawienie wizerunku przed kolejnymi wyborami, a jak wiadomo wybory samorządowe zbliżają się wielkimi krokami z tego też powodu zwierzęta zaczynają przemawiać ludzkim głosem? Dla większości wyborców nakręcona medialnie krytyka dopalaczy trafiła w serce zjednując ich dla rządowych działań wymierzonych przeciw trującym środkom. Jedynie masy dzieciarni bez prawa wyborczego mogą być niezadowolone gdyż odbiera im się legalny sposób ćpania.

... Któż zyskuje na likwidacji dopalaczy, czyż nie dilerzy narkotyków? Zapewne tak, gdyż wprowadzenie na rynek dopalaczy dla potencjalnych klientów chcących doznać nienaturalnych stanów psychicznych musiało zachwiać rozprowadzanie na czarnym rynku narkotyków. W wielu wypadkach z pewnością delikwent mając do wyboru towar z sklepu bądź z niepewnych źródeł, szczególnie ten niezważający na cenę wybierze pewniaka. Dodatkowo szeroka gama dopalaczy stwarza możliwości próbowania wielu środków i otrzymywania wielu przeróżnych doznań co poprzez ciekawość zwiększa atrakcyjność dopalaczy. Wiadomo, iż po 1989r. powiązania pomiędzy betonowymi politykami a mafijnymi układami są bardzo zawiłe, śmiało można snuć domysły, że lobbing ze strony czarnego rynku odnosi sukcesy. Konkurencja jest zawsze niemile widziana, szczególnie gdy chodzi o transakcje warte miliony.

... Może przy okazji punktowania przed wyborami rządzący próbują ugrać coś więcej a mianowicie przez tymczasowe inspekcje i rewizje doprowadzić do zwiększenia kontroli nad tymi produktami i wprowadzenia np. akcyzy. Dla przykładu papierosy są rozprowadzane z akcyzą, mimo iż zawarty w nich tytoń i substancje smoliste nie wykazują żadnych pozytywnych działań, jest to typowy środek uzależniający i wyniszczający podobnie jak dopalacze, różni się tym że do zgonu doprowadzić może dopiero po wielu latach w sposób pośredni. Cóż, więc stoi na przeszkodzie, aby dopilnować nieco jakości dopalaczy i pomimo powszechnego podtruwania młodych zagarnąć sporą sumkę na rzecz państwa, którą przejedzą biurokraci i napełnić własne kieszenie.

Dymitr

środa, 29 września 2010

Stosunek sanacji do ONR

Stosunek sanacji do ONR

14 kwietnia 1934 roku podpisano deklarację Obozu Narodowo-Radykalnego dokonując tym samym rozłamu w strukturach Stronnictwa Narodowego. Prasa sanacyjna pozytywnie zareagowała na wiadomość o rozłamie. W środowisku obozu rządzącego od lat liczono się z taką możliwością, tym bardziej, iż dostrzegano konflikt pomiędzy „młodymi” a „starymi”, podsycając młodzież narodową do przeciwstawienia się kierownictwu. Zaznaczyć trzeba, iż SN było zaciekłym wrogiem pomajowych rządów oraz silnym konkurentem politycznym. Wszelki zamęt w strukturach Stronnictwa był mile widziany przez grupę rządzącą. Jedynie sanacyjnego entuzjazmu nie podzielał „Czas”, który już nazajutrz pisał o programie ONR, że „przypomina demagogię hitleryzmu z czasów przed objęcia władzy” a w następnym tygodniu oskarżył ONR o kopiowanie hitleryzmu. Takiego typu porównania nie były odosobnione, tego samego zdania był „Kurier Poranny”, który dostrzegał w programie ONR-u naśladownictwo poczynań Hitlera. Mimo to w tym samym piśmie, cztery dni po deklaracji ideowej rozłamowców, jeden z najwybitniejszych publicystów sanacji – Wojciech Stpiczyński napisał, że „deklaracja programowa Obozu Narodowo-Radykalnego nie różni się pod względem radykalizmu od analogicznych deklaracji i oświadczeń Legionu Młodych”. W artykule „Niech się młodzi nie boją o chleb” wyrażał zrozumienie dla młodzieży, która obawiała się o byt materialny i czuła się poszkodowana w obecnych warunkach. Postulowane przez oenerowców usunięcie Żydów z życia społeczno-politycznego uważał za zabieg doraźny, który nabierze rozmachu i stanowić będzie antykapitalistyczny ruch wywłaszczania wszystkich „starych”, bez względu na przynależność rasową. Poza tym w rozłamie dopatrywano się możliwości przyciągnięcia młodzieży pod swe skrzydła. W ukazującym się w Poznaniu piśmie Związku Polskiej Młodzieży Demokratycznej – „Przemiany” Mieczysław Pieszczyński pisał: „Było wielu takich, którzy z zapowiedziami oderwania się od obozu narodowego grup tworzących dziś Obóz Narodowo-Radykalny wiązali nadzieję rozszerzenia frontu prorządowych – może dokładniej: lojalnych organizacji młodzieży”. Jednym z zwolenników nawiązania współpracy z rozłamowymi grupami młodoendeków był m.in. Bronisław Pieracki, minister spraw wewnętrznych, któremu przypisywano sympatie profaszystowskie. A także brany pod uwagę mógł być Walery Sławek, który wcześniej prowadził rokowania z inną grupą rozłamową – Związkiem Młodych Narodowców.

Sanacja była głęboko zainteresowana możliwością przejęcia części młodzieży narodowej ze względu na kiepską sytuację w własnych organizacjach młodzieżowych, które ideologicznie oddalały się od oficjalnego kursu Bezpartyjnego Bloku Współpracy z Rządem, co wywierało niepewność utrzymania ich w ryzach. Z tego też względu rozłam w SN dla sanacji stanowił nowe perspektywy pozyskania młodzieży, a w razie ich niepowodzenia przynajmniej stanowił osłabienie potężnego rywala w życiu politycznym.

Zupełnie inaczej sanacja odniosła się już do działalności ONR. Dynamizm rozwoju i walki uliczne z przeciwnikami politycznymi mogły zaniepokoić sanację. Reakcje rządowe były stanowcze, gdy w Warszawie zanotowano wzrost liczby ekscesów antyżydowskich, Ministerstwo Spraw Wewnętrznych wydało 12 maja 1934 roku zalecenie, aby w przypadku udziału członków ONR-u w zajściach, rozwiązać koła i oddziały organizacji.

20 maja 1934 roku obóz rządzący zdecydował się na zademonstrowanie swej siły wobec masowego zebrania politycznego ONR-u. Była to próba zastraszenia i wyhamowania rozwoju rozłamowej organizacji. Prasa narodowo-radykalna zrelacjonowała te wydarzenie w następujący sposób: “W pierwszy dzień Zielonych Świątek oddział stołeczny ONR zorganizował wycieczkę 600 osób do Międzylesia. Odbyła się tam Msza Św., a następnie defilada i zabawa. W pewnym momencie pojawiło się ponad 100 policjantów. Bez oporu zatrzymali oni, wspomagani przez 3 samochody pancerne i kilkanaście motocykli ponad, 300 osób, przewiezionych następnie do Warszawy, co wywołało w mieście niemałą sensację. Zachodzi pytanie - pisano - po co przemęcza się policję każąc w uroczysty dzień rozpraszać wycieczki. [...] 120 obozowców przed sądem starościńskim – skazani na grzywny od 20 do 200zł z ewentualną zmianą na areszt. 8 przewiezionych na Pawiak za czynną napaść na policjantów.”

Owe wydarzenia jak i silny nacisk polityczny ze strony lewicy oraz środowisk żydowskich m.in. 18 maja grupa posłów żydowskich zażądała o ministra Pierackiego zlikwidowania ONR, by położył kres legalnej działalności. W łonie ONR-u zdawano sobie sprawę z poważnej sytuacji, jaka wynikła z tego też powodu kierownictwo Wydziału Wykonawczego 10 czerwca wydało stanowczy zakaz udziału w akcjach wywołujących niepokoje społeczne. Jednak nie powstrzymało to represji rządowych, aresztowano Edwarda Kemnitza – kierownika sekcji ogólnej ONR, co zostało odebrane przez oenerowców jako zapowiedź zdecydowanego ataku ze strony władz.

Niebawem – w środę 13 czerwca 1934 r. w „Drukarni Artystycznej” przy ulicy Nowy Świat 47 w Warszawie, gdzie drukowano “Sztafetę”, zjawili się przedstawiciele władz, którzy dokonali zamknięcia jej pod pozorem niewłaściwych warunków pracy. Jan Mosdorf próbując uratować sytuację interweniował telefonicznie u Pierackiego jednak jego sekretarz odparł, iż minister będzie mógł przyjąć Mosdorfa dopiero w pierwszy dzień przyszłego tygodnia, na co ten miał rzec „to już za późno”. A jak sam twierdził w czasie procesu „to już nie warto”, gdy dowiedział się, że nie zostanie przyjęty w sprawie wznowienia „Sztafety”, przed zapowiedzianą rozmową Pierackiego z delegacją Żydów. Słowa te zostały wykorzystane jako zarzut wobec ONR-u, gdy 15 czerwca nacjonalista ukraiński Hryhory Maciejka zastrzelił ministra. Władze oskarżając o morderstwo ONR dokonały masowych aresztowań członków Obozu. W ciągu kilku dni aresztowano ok. 600 oenerowców w tym praktycznie większość czołowych działaczy prócz Mosdorfa, który ukrył się przed policją. Wprawdzie wśród ekipy rządowej zdawano sobie sprawę, że za czyn odpowiadają Ukraińcy, lecz nie powstrzymano represji, gdyż zabójstwo było dobrym pretekstem do zlikwidowania organizacji hałaśliwych oenerowców. 10 lipca oficjalnie zdelegalizowano ONR. Starosta grodzki w Warszawie podejmując ten krok motywował go, niezgłoszeniem i niezarejstrowaniem organizacji, co w praktyce było kolejnym pretekstem gdyż wiele innych młodzieżowych organizacji funkcjonowało w podobnej sytuacji. W końcu uzasadnienia podano także, że „działalność członków ONR doprowadziła do stałego naruszania bezpieczeństwa, spokoju i porządku publicznego”. Gdzie indziej delegalizując, oskarżono ONR o używanie broni palnej, podsycanie nienawiści politycznej i rasowej, kolportowanie nielegalnych druków oraz burdy na ulicach itp.

W między czasie - 19 czerwca opublikowano dekret o utworzeniu “obozu odosobnienia” w Berezie Kartuskiej. Tam też prosto z aresztu zesłano elitę ONR-u. Oenerowscy zostali umieszczeni w obozie odosobnienia na mocy dekretu Prezydenta RP, który stwierdzał: „osoby, których działalność lub postępowanie daje podstawy do przypuszczenia, że grozi z ich strony naruszenie bezpieczeństwa, spokoju lub porządku publicznego, mogą ulec przetrzymaniu i przymusowemu umieszczeniu w miejscach odosobnienia, nieprzeznaczonych dla osób skazanych lub aresztowanych z powodu przestępstw”. Pobyt w obozie określono na trzy miesiące, lecz mógł on ulec przedłużeniu do półrocznego przetrzymania. Warunki, w jakich przetrzymywano więźniów miały na celu zniszczenie ich fizycznie i co najważniejsze psychicznie. Wydanie dekretu świadczyło o tym, że ekipa rządowa zamierzała poważnie rozprawić się opozycją i niewygodnymi organizacjami, do których zaliczono ONR. Członkowie zdelegalizowanej organizacji próbowali działać mimo spustoszenia w organizacji. Spotykały ich za to procesy związane z przynależnością do nielegalnych struktur oraz za kolportaż „Sztafety”. Nie raz w wyniku procesów oskarżeni otrzymywali najwyższe wyroki, choć zdarzały się i stosunkowo niskie, co pepesowski „Tydzień Robotnika” określił jako pobłażliwość ze strony sanacji dla ONR-u.

W środowisku byłych oenerowców pojawiła się opinia, że początkowo przyzwalano organizacji na działalność, aby odciągnąć jak największą ilość ludzi od SN. Twierdził tak Juliusz Sas-Wisłocki w wywiedzie dla „Buntu Młodych” w grudniu 1934 r. Nie wiadomo jednak, kto z sanacji stał za decyzjami, które pogrzebały legalną działalność ONR. Andrzej Zakrzewski sugeruje, że było to wynikiem zmiany kursu przez rząd gdyż jak mówiono wówczas „o zwinięciu przez rząd prawej strony wachlarza”. Kolejnymi powodami mogło być nawiązanie kontaktów i współpracy przez lewicowe partie robotnicze tworzące „front antyoenerowski” oraz niewątpliwie zwiększająca napięcie na ulicach działalność oenerówców. Można także snuć domysły, iż obawiano się dynamicznego rozwoju ONR-u, który w swej rewolucyjnej retoryce mógł zagrozić ekipie rządowej.

Dymitr

czwartek, 23 września 2010

Dyskryminacja po lewej stronie

Dyskryminacja po lewej stronie


Tekst jest pisany w momencie, gdy dość głośno zrobiło się o pani "minister ds. równouprawnienia" Elżbiecie Radziszewskiej. Warto najpierw zastanowić się nad sensem samego istnienia i opłacania przez podatników takiego urzędu. Pomijając stanowczo zbyt
dużą ilość urzędów w Polsce i ogromne koszty ich funkcjonowania, to czy naprawdę
jest on potrzebny i czy to tak ważna sprawa, by zajmował się nią specjalny powołany minister? Szum wśród Gazety Wyborczej i innych lewicowo-postępowych mediów wywołała wypowiedź zajmującej obecnie to stanowisko minister z ramienia PO spytanej o to "czy szkoła katolicka, która odmówi zatrudnienia zadeklarowanej lesbijce, może zostać pozwana do sądu?". Pani Radziszewska krótko odpowiedziała, że zdecydowanie nie i że szkoły katolickie mogą kierować się własnymi wartościami i zasadami, (co gwarantuje nawet obecna polska konstytucja w zapisie o prawach religijnych, zaś jak stwierdził czołowy przedstawiciel polskich dewiantów Robert Biedroń "zabraniają tego przepisy unijne") Nie patrząc nawet na poprawność tego stwierdzenia, niestety nie trudno zauważyć, że w tle obecnych wydarzeń w naszym kraju to te drugie przepisy coraz częściej górują nad naszymi. Jak to często bywa z dobrymi wypowiedziami rządzących osób i w tym przypadku członkini Platformy pod zarzutami "homofobii" i "dyskryminacji" wycofała swoje słowa. Warto teraz zastanowić się nad samą definicją dyskryminacji. Słownikowo jest to różne traktowanie ludzi ze względu na ich cechy. Co natomiast oznacza dyskryminacja w środowiskach lewicowych i liberalnych, z którą walka w niektórych ugrupowaniach urosła już do rangi idei? Otóż w logice środowisk lewackich, dyskryminacja, czy uprzedzenie oznacza tylko i wyłącznie obronę mniejszości, które z jakiś niezwykle dziwnych i nieznanych powodów nie są lubiane w kraju. Demokracja, której jak sami twierdzą - największymi przedstawicielami są wyżej wymieniane środowiska mówi, że to głos większości jest najważniejszy. Oczywiście jedną z jej zasad jest "działanie z wolą większości, nie naruszając praw mniejszości", jednak jak wygląda to u naszych unijnych demokratów? Zgodnie z ich myślą, zadeklarowana i obnosząca się ze swoimi dewiacjami nauczycielka została by zatrudniona w katolickiej szkole, która uczy, że homoseksualizm jest grzechem, a uczniowie (a w szczególności ich rodzice) z pewnością nie chcieliby by lekcje prowadzone były przez skrzywioną seksualnie kobietę. Pomijając to, że tak samo jak otyły lub niepełnosprawny nauczyciel nie pokaże na wf-e jak dobrze wykonać ćwiczenie lub kopnąć piłkę (jednak w ramach walki z dyskryminacją i tak możliwe, że będzie zatrudniony) tak samo kobieta bezwstydnie obnosząca się ze swoimi dewiacjami, nie nauczy dzieci ani godności ani szacunku do chrześcijańskich zasad. Podsumowując działanie dla dobra podopiecznych jak i szanowanie ich przekonań jest wg. lewicy dyskryminacją, zaś łamanie woli większości i narzucanie osobom o innych niż "tolerancyjne" poglądach i osobom wierzącym tego, czego nie chcą nie jest już dyskryminacją tylko walką z nią. Warto zaznaczyć, że sprawy w ogóle by nie było i nie była by tak żenująca, gdyby niedoszła pani nauczyciel miała trochę przyzwoitości i nie miałaby nieodpartej chęci dzielenia się ze wszystkimi sprawami swojej wynaturzonej seksualności. Można powiedzieć, że sama dyskryminacja nie jest rzeczą złą, ale naturalną. Człowiek który ceni swój dobytek nie zaprosi napotkanego cygana do swojego domu (gdyż wiadomo czym zajmuje się 99% z nich). Będąc zmuszany przez władzę do oglądania na ulicach obściskujących się pół-nagich facetów, też nie będzie tolerować zadeklarowanych zboczeńców. Czytając o wyłudzaniu pieniędzy od Polski, wpływaniu na jej politykę i oglądający krwawe rytualne mordy na zwierzętach i rozstrzeliwanie palestyńskich cywilów przez Żydów, też nie będzie darzył ich sympatią. Obecne realia są zupełnie inne. Grupy ludzi, którym nie można nic zarzucić mogą być obsypywane krytyką i obrzucane najgorszymi bluzgami, zaś grupy, które cieszą się złą sławą, przez co występuje zjawisko dyskryminacji ich, są objęci specjalną protekcją i pewnym wywyższeniem ponad innych, tylko z powodu tej swoistej nie akceptacji. Udowadnia to, że dyskryminacja nie bierze się znikąd, ale jest odczuciem naturalnym i zapewniającym człowiekowi bezpieczeństwo a zarazem możliwość wyrażenia własnego zdania. W Zachodniej Europie walka z wyimaginowaną dyskryminacją osiągnęła już apogeum i przemieniła się w liberalny, pseudodemokratyczny terror i lewicowy totalitaryzm z ogromnym aparatem cenzury, gdzie ludzie idą do więzień, za jakiekolwiek złe słowo, wypowiedziane w stronę nietykalnych "dyskryminowanych". Pół żartem powiem, więc że dyskryminuję całą liberalną lewicę, za obłudę, hipokryzję i ich dyskryminację, która wychodzi już nawet poza przyzwoity poziom.


MK

środa, 22 września 2010

Młodzież coraz gorsza?


Czasami zastanawiam się, czy to ja przyciągam nienormalne jednostki, czy po prostu tak wygląda dzisiejsza młodzież. W tym artykule chciałabym na podstawie własnych doświadczeń i znajomości, jako, że jestem uczennicą liceum przedstawić niepokojące zjawiska dotyczące młodych ludzi. Celem tego jest znalezienie bezpośrednich przyczyn pewnych zachowań, a także ogólne przedstawienie tego, co w naszym społeczeństwie znaleźć można.

Pierwszym problemem jaki bym chciała poruszyć, są narkotyki, które przynajmniej w mojej szkole są dominującym tematem, by móc zabłysnąć na chwilę. Palenie marihuany przed lekcjami, opowieści o różnych, jakże zabawnych sytuacjach, przechwałki kto więcej gramów miał, a kto taniej sprzeda. No i oczywiście szał na tzw.„smart shopy”, gdzie można kupić sobie wymoczone w jakimś kwasie siano.

Gdy zaczynam rozmowę na ten temat z kimś z kręgu palaczy, zawsze słyszę te wyuczone, powtarzane namiętnie slogany: „Papierosy są bardziej niezdrowe”, „Po alkoholu ludzie zachowują się gorzej”, „Marihuana nie uzależnia”, „Nie ma się kaca” etc. Starają się przedstawić jak najjaśniejszą stronę swej głupoty (bądź już nałogu), powołując się np. na fakt, iż marihuana pomaga w leczeniu różnych chorób, więc dlaczego nie może być ona legalna. (swoją drogą morfina używana była w II wojnie światowej jako środek przeciwbólowy, więc powinna być również legalna! A najlepiej żeby ją podawać przy grypie.) Zostawmy jednak kwestię legalizacji, depenalizacji itd. Byłam nieraz świadkiem sytuacji, kiedy naćpany znajomy wymiotował do kosza na śmieci na lekcji prawie nie kontaktując, inny znów narzekał, że go szlag trafi, jak nie zapali, ale nie ma pieniędzy na towar, następnie pewna dziewczyna po imprezie, na której paliła, stwierdziła, że wszystko ją bolało na drugi dzień i czuła się bardzo niedobrze.Ciekawe jest to, że w rozmowie z przeciwnikami narkotyków, używają tych wszystkich haseł opisujących cudowność tegoż zioła, a gdy myślą, że nikt ich nie obserwuje i nie słucha o czym rozmawiają, sami w swoim kręgu dostrzegają, że tak naprawdę jest coś nie w porządku. Cięższe narkotyki dotyczą raczej nielicznych, już naprawdę bardzo zdegenerowanych. Jeżeli już się o tym słyszy, to raczej chodzi o amfetaminę, rzadziej tabletki. Jednak być może to tylko kwestia czasu.

Kolejną kwestią jest zachowanie i wygląd kobiet. Obecna moda, która na celu ma raczej przyciągnięcie uwagi nie stylem, a nagością, rozprzestrzenia się wszędzie. Lateksowe obcisłe „spodnie”, które jeszcze parę lat temu były dostępne chyba tylko w sex-shopach są dziś głównym elementem stroju każdej dziewczyny, która chce być na czasie. Piersi i pośladki w minimalnie krótkich spódniczkach czy szortach są wyeksponowane celowo, by kusić i prowokować. Image podkradziony prostytutkom z ulicy niegdyś byłby powodem wstydu, tymczasem jest on popularny i uwielbiany. Zadaję sobie pytanie - czy w tych czasach istnieje jeszcze coś takiego jak wstyd? Może i istnieje, ale to raczej mi powinno być wstyd, bo nie pokazuję publicznie mojego tyłka. Dziewczyny czerpią wzorce z tandetnych gwiazd reprezentujących sobą zazwyczaj dno intelektualne, które przykrywane jest kilogramem makijażu. Każda kobieta chce wyglądać ładnie i pociągająco, jednak lepiej iść na łatwiznę i po prostu przyciągać na siłę spojrzenia mężczyzn. Do tego dochodzą nieustające rozmowy o seksie, wulgarne teksty i otwartość w mówieniu o swoich poczynaniach. Tematy tabu przestały nagle istnieć, narodziła się za to akceptacja wszelkiego rodzaju zboczeń. Sporo kobiet w mojej szkole nazywa się same lesbijkami. Ile w tym kolejnej dziwnej mody i chęci nowych doznań – trudno ocenić. One jednak idą w drugą stronę jeżeli chodzi o wygląd – w wielu przypadkach są niezbadane, noszą męskie ubrania i golą głowy. Posługują się feministycznymi hasłami i każdy, kto z nimi się nie zgodzi jest nietolerancyjny, i w ogóle ciemnogród. W tym temacie mogę posłużyć się bardzo trafnym i jak widać ponadczasowym cytatem Romana Dmowskiego: "...Ale dziś panuje moda, nakazująca młodym dziewczynom głuszyć w sobie wstyd kobiecy, mówić głośno o tym, o czym się nie mówiło, pokazywać to czego się nie pokazywało... A wstyd kobiecy to wielka zdobycz naszej cywilizacji, tak samo, jak poczucie honoru u mężczyzn."

A jak to jest z mężczyznami w wieku dojrzewania? Zupełny brak szacunku do kobiet i przedmiotowe traktowanie – z jednej strony być może słuszne, patrząc na ostentacyjne zachowanie nastolatek, jednak z drugiej – wstyd. Ale znów media nam lansują taki sposób zachowania – w gazetach można przeczytać np. „100 sposobów by zrobić zabawkę z kobiety”. Zawsze uważałam, że muzyka także znacznie wpływa na kształtowanie pewnych poglądów. Chłopaki słuchając przesadnego, beznadziejnego rapu o alkoholu, imprezach, seksie, zapewne bez większych przemyśleń przyjmują to i wnoszą w swoje życie. Poza tym, demoralizująca pornografia, która jest wszechobecna, oglądana od dziecka, zapewne jest przyczyną pewnych zwierzęcych zachowań.

Zrozumiałe jest, że zawsze dzieci wchodzące dopiero w okres dorosłości, nie są posłuszne wszystkim zasadom i nie lubią się dostosowywać do schematów. Tak było od zawsze – jednakże dobre wychowanie i kultura osobista to rzeczy, które można pogodzić z młodzieńczym buntem. W tych czasach jednak dorośli sami przyczyniają się do degeneracji młodych - rodzice pozwalają na zbyt wiele niepełnoletnim, którzy nie mają zwykle wyrobionego swojego zdania i poddają się środowisku, w którym żyją. Rodzice wychowują swoje pociechy „bezstresowo”, co kończy się właśnie takim a nie innym zachowaniem. Myślę też, że to właśnie dorośli często podsuwają pod nos dzieciom złe „autorytety”. (przykładem na to może być np. MTV i to co tam serwowane jest młodzieży). Cenić należy jednak te nieliczne wyjątki, które potrafią same myśleć i nie dają sobą manipulować, i chociaż za cenę ośmieszenia i nieakceptacji ze strony reszty, dumnie kroczą przez życie, odrzucając to, co złe. Miejmy nadzieję, że reszta będzie szła za ich przykładem.

Panna P.

poniedziałek, 6 września 2010

Globalne i lokalne perfidia



Na co dzień nie spostrzegamy czasem podświadomych a częściej afirmujących się haseł kosmopolitycznych. Na myśli mam głównie emanowanie słowem „Europejczycy”. Na siłę w ostatnim czasie próbuje się nam wmówić, że jesteśmy Europejczykami po wejściu do struktur Unii Europejskiej (wcześniej chyba byliśmy azjatami w takim rozumieniu). W sferze gospodarki na produktach pojawiają się napisy „wyprodukowano, w EU” co świadczy o perfidii, w jaką nas wplątano, czyli tworzenia nowego sztucznego państwa, w którym nie będziemy mieli wiele do powiedzenia. Jedyne, co nam pozostanie to ślinić się i pięknie kłaniać, gdy raczą dofinansować coś (za nasze składkowe pieniądze) z swej wspaniałomyślności. Co więcej owo wyprodukowanie w EU nie mówi nam wiele, nie wiemy czy jest to nasz rodzimy produkt czy zagraniczny. Poniekąd jest to także przykrywka dla zamaskowania braku produkcji polskich towarów. Śmiem twierdzić, że staliśmy się społeczeństwem podobnym do niewolników, którzy nabywają drogie towary od swych panów a jedyne, co mają to ich ręce przeznaczone do ciężkiej wyzyskującej pracy. Oto niektóre cechy świata globalnego, jaki serwuje się nam. Warto też wspomnieć o drugim wymiarze – świecie lokalnym. Oba są ściśle powiązane, aby wyeliminować w przyszłości a póki, co zesłać na drugi plan państwo narodowe. Hasłem promowanym przez pewną gazetę jak i szersze media jest „myśl globalnie, działaj lokalnie”. Z pozoru niegroźne, lecz może na innym przykładzie sprawa bardziej się rozjaśni: oto tytuł książki stworzonej po serii spotkań naukowych o takiej samej nazwie „Europa, Śląsk, świat najmniejszy”… a przepraszam bardzo a gdzie tu Polska? Czy jej pominięcie to nie przypadek? Tego typu zagrywek jest więcej, na dzień dzisiejszy nie niosą katastrofy dla państw narodowych. Lecz ich upowszechnianie się wkrótce zaowocuje
Na koniec jeszcze jeden przykład. Na afiszach pojawiają się hasła „śląskie pozytywna energia” jest to promocja województwa śląskiego, ale tam nigdzie nie ma słowa, że to województwo tylko dziwna forma odmiany - „śląskie”. Dodatkowo na jednym z afiszów pisano o tym, że mamy wszystko, czego nam potrzeba – uniwersytety, przemysł, kulturę i rozrywkę. Widząc to na myśl przyszło mi, że gdybym był ogarnięty separatyzmem i chciał stworzyć własne państwo, właśnie tak bym je promował.

Dymitr

środa, 1 września 2010

Wspominając 1 września

1 września pod katowickim Pomnikiem Harcerzy Września, zebraliśmy się wraz z Frontem Błyskawicy, by uczcić pamięć o wybuchu II wojny światowej.
Po ustawieniu się w szeregu nastąpiło złożenie znicza na cześć śląskich harcerzy, którzy poświęcili swoje życie, stawiających opór wkraczającym do Katowic Niemcom we wrześniu 1939 r. Następnie przemaszerowaliśmy pod wieżę spadochronową w parku Tadeusza Kościuszki. Tam wysłuchaliśmy przemówienia dotyczącego historii obrony Katowic oraz zachęcającego do współczesnej walki z środowiskami proniemieckimi w naszym kraju. Zostały złożone kolejne znicze i uczciliśmy pamięć bohaterów minutą ciszy.


Panna P.